Autor |
Wiadomość |
<
Filozofia
~
A teraz najtrudniejsze pytanie...
|
|
Wysłany:
Wtorek 18:27, 26 12 2006
|
|
|
Dołączył: 08 Lis 2006
Posty: 530
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z tamtąd
|
|
Czyli mówicie, że jednak warto, bez względu na konsekwencje? Lama, Ty jeszcze nie definiowałeś przedmiotu naszej dyskusji, może wniesiesz coś nowego? A co z plusami i minusami?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Poniedziałek 17:43, 01 01 2007
|
|
|
Dołączył: 06 Lis 2006
Posty: 214
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Znienacka
|
|
Co prawda Lamą nie jestem ale się wypowiem
Są dwa stany związanie ze sobą ale mylić ich nie nalezy.
Zakochanie- czyli fascynacja (chemia hormony i te sprawy) patrzycie na te osobe i widzicie chodzacy ideał. Jesteście w stanie zrobić wszystko zawsze i wszędzie dla tej osoby nie możecie wytrzymac bez jej obecności. jesli te uczucie jest odwzajemnione to może przerodzić się w miłość lub peknąć naglę jak bańka mydlana a wtedy okazuje się że ta druga osoba to tylko człowiek a nie anioł jesli jest jednostronne zazwyczaj jest chorą obsesją w której wmawiamy sobie że kogoś kochamy...a ta osoba naprawde nie istnieje bo kochamy jej wyobrażenie w końcu nikt nie jest idealny
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Poniedziałek 17:53, 01 01 2007
|
|
|
Dołączył: 06 Lis 2006
Posty: 214
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Znienacka
|
|
No i jest jeszcze miłość.
moim zdaniem jest to duchowe powiązanie dwóch osób. i nie jak mówi mój ukochany ;p w pełni akceptowanie drugiej osoby z jej wadami (bo niby dlaczego mam akceptowac jakies zachwanie jesli mi sie nie podoba...czy jak nie będe go akceptowac to znaczy że nie kocham?) To raczej umiejętnośc słuchania i chęć smieniania się na leprze dla tej osoby. Nie slepe "tak o pani dla ciebie wszystko" tylko umiejętność wspólnego iścia przez życie, kompromisów, wzajemego wspierania się, rozumienia. umiejętnośc przepraszania sobie, wybaczania bo chyba nie myślicie ze w miłości się nie ranimy. nikt nie potrafi tak ranić jak osoba którą kochamy...prawda jest taka że kazdą minute szczęścia kiedyś okupimy minuta cierpienia. tylko czy to jest powód żeby nie kochać?? Nie! bez miłości życie jest puste ale warto jest KOCHAĆ...bo związki wynikające tylko z ZAKOCHANIA raczej nie wnoszą za wiele do życia
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Poniedziałek 23:21, 01 01 2007
|
|
|
Dołączył: 06 Lis 2006
Posty: 700
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z czelusci piekielnych XD
|
|
No Olu... Ujelas to co ja chcialam napisac ale nie wiedzialam jak dlatego mialam nadzieje ze ktos to powie za mnie
Chcialam moze tylko powiedziec ze nie chodzi na pewno tez o zmienianie zachowan drugiej osoby...ale w sumie to wlasnie ta druga osoba powinna pomyslec nad tym, ze jesli nie chce sprawiac prykrosci swojej 'drugiej polowie' to powinna cos zmienic...hmm... czy tez tak myslicie...?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Wtorek 22:14, 02 01 2007
|
|
|
Dołączył: 19 Lis 2006
Posty: 278
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wroc<3
|
|
Nie popieram tego zdania, ale to mozliwe iz jestem zbytnio zapatrzony w to iz milosc juz wyginela. Moim zdaniem wlasnie przekonanie iz kazda minute ukojenia, piekna duchowego spokoju odkupimy katorga i zmeczeniem bolu jest powodem aby nie kochac. Skad mamy miec pewnosc iz ta druga osoba, ta druga strona nagle nie wbije sztyletu nam w plecy tak gleboko, tak mocno iz nigdy go juz nie ywjmiemy, nigdy nie bedziemy juz normalni, nigdy nie pokochamy tak jak jej.... i wtedy stracimy samych sibie, nie kogos, lecz samych siebie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Wtorek 22:42, 02 01 2007
|
|
|
Dołączył: 08 Lis 2006
Posty: 530
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z tamtąd
|
|
No właśnie, czy ta gra jest warta świeczki? Dlaczego tak kurczowo się trzymacie tej miłości? Czyżby niebyło możliwe życie bez niej? To chyba nie prawda, bo są ludzie żyjący samotnie, którzy na to nie narzekają.
A z tą chorą obsesją, tja.. To zapewne prawda. Ale większość chorych nie zauważa lub nie przyjmuje do wiadomości swej choroby... Ale mam pytanie: czy taka osoba która kocha jednostronnie, tak naprawdę nie kocha? Czy ta miłość w ichnim wydaniu nie jest prawdziwa? Czy ta gotowość na wszystko, na śmierć, te szaleństwo, cierpienie w odrzuceniu nie są autentyczne??(kurde, ja niewiem, skąd mi sie te wypowiedzi biorą...)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Wtorek 22:51, 02 01 2007
|
|
|
Dołączył: 06 Lis 2006
Posty: 214
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Znienacka
|
|
Może i jest to miłość...ale nie do tej osoby... tylko do ideału jakim chcielibyśmy by była...
A życie bez miłości jest jak po lobotomi...bez upadków ale i bez wzlotów...po co się cieszyć jeśli nie ma się z kim dzielić tego szczęścia...po co cierpieć jeśli nie ma cię kto pocieszyć...
Czy istnieje człowiek który umarł w samotności po samotnie spędzonym zyciu i powiedział że przeżył je naprawde
Chodzi o to ze to że ktoś nie ma teraz tej drugiej połówki to nie znaczy że nie jest dane mu kochac...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Wtorek 22:57, 02 01 2007
|
|
|
Dołączył: 06 Lis 2006
Posty: 214
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Znienacka
|
|
Aha i nie myślcie sobie że tak sobie gadam bo mam faceta i mi z tym dobrze...Mysle że nikt z was tak bardzo nie przejęchał się na miłości jak ja. Wielokrotnie byłam raniona i sama raniłam...właściwie to Jak ostatecznie rozstałam się z moim byłym to obiecałam sobie że pobęde troche sama...ze tak będzie mi lepiej. Że znowu będe tylko cierpieć i takie tam...Własciwie to panicznie balam się miłości...
No i jak dotrzymałam tych swoich postanowień to widzice;p
W kazdym razie chodzi o to że nie można się bronić przed miłością...ona jest wpisana w nasze życie i po prostu tego się nie da uniknąć
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Czwartek 19:01, 04 01 2007
|
|
|
Dołączył: 08 Lis 2006
Posty: 124
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ze złej szkoły
|
|
Jest miłość trudna
jak sól czy po prostu kamień do zjedzenia
jest przewidująca
taka co grób zamawia wciąż na dwie osoby
niedokładna jak uczeń co czyta po łebkach
jest cienka jak opłatek bo wewnątrz wzruszenie
jest miłość wariatka egoistka gapa
jak jesień lekko chora z księżycem kłamczuchem
jest miłość co była ciałem a stała się duchem
i ta co nie odejdzie - bo znów niemożliwa
Jest
Jest jeszcze taka miłość
ślepa bo widoczna
jest szczęśliwe nieszczęście
pół radość pół rozpacz
ile to trzeba wierzyć
milczeć cierpieć pytać
skakać jak osioł do skrzynki pocztowej
by dostać nic
za wszystko
miej serce i nie patrz w serce
odstraszy cię kochać
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Czwartek 22:47, 04 01 2007
|
|
|
Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 230
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Wyjaśnijcie mi, czemu wszyscy znani mi bliżej panowie(!) ostatnio starają się roztrząsnąć ten sam problem?
Miłość... czym jest?
Dla mnie, czymś całkowicie abstrakcyjnym, nierealnym, żeby nie powiedzieć nieistniejącym. W każdym razie nie w takim pojęciu jak jest zazwyczaj postrzegane. Bo czym jest? Składa się z wiele aspektów. Namiętność, bliskość, zaangażowanie... i ich przeróżne mieszanki (wg. tej teorii przypadek wspomniany przez Linka, również jest Miłością. Wypaczoną, jednak nadal) - tak zazwyczaj określają to filozofowie.
Mnie zadziwia wiara osób w naszym wieku, że ich obecne związki to Miłość do końca życia. Nie zakochanie, lecz Miłość... a skąd to wiedzą? Hormony mogą przestać działać po wielu latach. Dopiero wtedy można być pewnym swojej Miłości, jeśli wogóle istnieje. A moze w tym momencie po prostu zostaje zaangażowanie i przywiązanie do tej osoby? Naukowcy udowodnili, że namiętność po pewnym czasie wygasa - bardzo powoli ale jednak. I co zostaje? Wspólne pasje, zainteresowania, świadomość że tego kogoś znamy doskonale i jest nam bliski...Powiedzcie mi, czym to się różni od Przyjaźni? W jej najczystszej, uszlachetnionej wersji, ale zawsze Przyjaźni.
Czy w takim razie istnieje Miłość? Być może... być może zbyt wiele we mnie strachu, może za wiele realizmu by uwierzyć, że jednak tak. Być moze nie mam racji.
Ale kto wie.
I jeszcze pytanie Oli: "Czy istnieje człowiek który umarł w samotności po samotnie spędzonym zyciu i powiedział że przeżył je naprawde".
Tak. Jeśli żył w samotności, nie znał miłości. A nie czując czegoś nigdy, nie czuje się póżniej braku.
Żmij
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Piątek 17:02, 05 01 2007
|
|
|
Dołączył: 08 Lis 2006
Posty: 530
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z tamtąd
|
|
E... Ten. Żmij, wygląda na to że to jest powszechny problem panów w podeszłym wieku;P. Wow. Fajny wiersz Kasiu. Na razie o nim nie będe mówił, bo go rozpracowuję. A co do Żmiji raz jeszcze, to z tą przyjaźnią i miło9ścią, mozliwe ze jest tak, że owszem te namiętności bwygasają, pozostaje tylko przyjaźń, która też wygasa, może zostać przyzwyczajenie, od którego można się odzwyczaić. Tylko, że nie zawsze. Ja to widzę w ten sposób: załóżmy, że jest para-małżeństwo. Oboje se flaki w pracy wypruwają, aby przeżyć. On wraca z pracy i jedyną żeczą jaką jest w stanie robić, to gapić sie w coś bezmyślnie(TV). Ona wraca, i też pada. Ew któreś sprząta/gotuje/zajmuje się dziećmi. Nie maja czasu ni chęci(no,głównie facet) na rozmowę. Miłość umiera z każdym dniem, tego szarego, nudnego życia. W końcu zaczynaja postrzegać to drugie jako wroga. To smutne, nie?
Czemu? Bo on nie wziął sie za sprzątanie domu gdy wrócił? Nie. Bo ona pracuje? Nie. Bo nie rozmawiają ze sobą. Bo po 20 latach ona stwierdza, że nie przystoją im juz wygibasy w łóżku, i nie musi o siebie dbać. Bo on woli iść z kolegami gdzieś, niz sprzątać i słuchać jej jednostronnego narzekania na wszystko. Oboje są winni.
Poprostu jak wszystko, miłość nie pielęgnowana umiera. Całe życie bycia z tą kochaną osoba może byc męczące. Ale chyba jest tak, że nie ma miłości na easy. Jest tylko na DMD. Po co się męczyć? Nie wiem, ale wciąż daję retry po śmierci w drugiej planszy...
(Jezu, o czym ja pisze?!)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Piątek 17:40, 05 01 2007
|
|
|
Dołączył: 06 Lis 2006
Posty: 700
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z czelusci piekielnych XD
|
|
Link.... eee... zmarlam... O_o
kogo jak kogo... ale Ciebie o cos takiego nie podejrzewalam
Ale to jest bardzo dobre pytanie... dlaczego malzenstwa sie rozpadaja...?
ja osobiscie uwazam ze warto jest zrobic wszystko zeby nie zniszcyc tego co sie ma... no bo coz, zwiazek dwojga ludzi ktorzy decyduja sie byc ze soba jest na tyle rzecza piekna i pozyteczna ze warto... heh... uwazam ze Link ma racje... ze wiekszosc rozpada sie bo nie rozmawiaja ze soba... albo przynajmniej nie umieja rozmawiac... wiecie, ja np nie lubietakich sytuacji jak sie z kims pokloce albo cos ze ktos nagle przestaje ze mna rozmawiac i sie nie odzywa... po prostu doprowadza mnie to do jeszcze wiekszego szalu.. ja wole wyjasnic sytuacje do konca...
druga sprawa to brak zrozumienia... po prostu az mnie serce boli jak np. slysze chlopaka (rowniez czasem mojego, niestety... ) mowiacego do swojej dziewczyny 'oj, przestan juz marudzic...' kiedy ona ma problem (ale rzeczywisty problem, a nie ze kosmetyczka zapomniala o jej wizycie... chociaz... w sumie nawet wtedy nie powinien tak mowic ) a on to lekcewazy, bo on nie ma takiego problemu i uwaza ze ona tez nie powinna go miec i ze to jest glupie ze go ma... wiecie o co mi chodzi?
yh... dobra.. zgubilam sie... nie pamietam wiecej...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Piątek 21:04, 05 01 2007
|
|
|
Dołączył: 06 Lis 2006
Posty: 214
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Znienacka
|
|
macie racje...sekret dobrego związku(bez względu czy ma rok czy 35) to to by ze sobą rozmawiać i przede wszytkim słuchać! nawet te drobne rzeczy są ważne...gwaranuje wam że nawet njamniejsza rzecz może być gwoździem do trumny z małych rzeczy które się poskładały.
podam wam przykład mam nadzieje że kosma się nie obrazi:
pokłuciłam się z nim kiedyś o to że nie sluchał mojego pytania i odpowiedział na nie zupełnie niezgodnie z prawdą. Poppotem powiedział ze czepiam się szczegółów i robie z igły widły. Prawda jest taka że teraz on stara się mnie zawsze słuchac. Gdybym udawała że nic się nie stało to by robił tak dalej. Dlatego trzeba umiec mówić i umiec słuchać! to jest sekret udanego związku
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Piątek 23:39, 05 01 2007
|
|
|
Dołączył: 06 Lis 2006
Posty: 485
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Miami
|
|
Staram się, ale mam pamięć jak sito... Bardzo grubo ziarniste sito . I nadal zdarza mi się zapominać różnych rzeczy. Ale Ola ma rację i się nie obrażam (chociaż ciągle nie mogę sobie przypomnieć żebym wtedy coś takiego mówił... NIE BIJ!!!)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Sobota 22:42, 06 01 2007
|
|
|
Dołączył: 03 Sty 2007
Posty: 230
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
"warto jest zrobic wszystko zeby nie zniszcyc tego co sie ma". Wszystko? To włąśnie to, czego nie jestem w stanie pojąć... egoizmu miłości. Wszystko - czyli jeśli zajdzie potrzeba - kosztem innych ludzi? Małżeństwa sie rozpadają. A niekiedy wręcz przeciwnie - ludzie tak bardzo chcieliby to "coś" utrzymać, że nie liczą się z tym co dzieje się ze światem. Że krzywdzą innych. Przyjaciół, a niekiedy własne dzieci. Być moze wybaczą. Ale czy to uczciwe poświęcać ich szczęście dla własnych zachcianek?
I jeszcze jedno: brak zrozumienia, a szczerość. Wiem, że to boli, kiedy droga osoba nawet nie stara się zrozumieć twojego problemu... ale może czasem naprawdę przesadzamy? Czy jeśli rozdmuchujemy problemik do rangi katastrofy, ta druga osoba nie ma prawa nam okazać zniecierpliwienia? Nie za wiele, wiadomo... ale... sama jestem wdzięczna kiedy moi bliscy pokazują kiedy przekraczam granicę. Nie lepsza jest szczerość, nawet jeśli na początku sprawia przykrość?
Chociaż... szczerość. Czy tak naprawdę jest dobra? Do jakiego stopnia?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|